Święta! W końcu, już zaraz. Ponad tydzień odpoczynku. Obiecuję się uaktywnić. Kompletnie nie umiem planować czasu, więc przepisy świąteczne dodam za rok. A jak będą mało świąteczne, a bardzo pyszne, to podam tuż po świętach.
Ale teraz! Pierniki! Pierniczyłam namiętnie, trzema różnymi sposobami. Dwa z nich możecie wypróbować nawet teraz - oto lebkuchen i pyszne, mięciutkie pierniczki alpejskie z przepastnego bloga Dorotus. Mi te ostatnie smakują najbardziej, może to dlatego że mi się dużo kakao sypnęło i bardzo krótko piekłam. Były wręcz rozpływające się w ustach :). Yummy!
Mam ambitne plany, aby obdarować rodzinę własnymi wypiekami. Oprócz wytworów pierniczenia będą więc suchary pierwszej klasy (z żurawiną i orzechami laskowymi) oraz boskie panforte z drugiego, udanego podejścia.
Już w tamtym roku piekłam te pierniczki, z bloga, jak się czasami śmieję, mojego "guru kulinarnego" pani Agnieszki Herman. Z tego miejsca zaczerpnęłam też przepis na jedyne śledzie które są według mnie zjadliwe, ba, nawet są przyjemne w smaku. Jej adwentowe bredle są tak pyszne, że goszczą w mojej kuchni przez cały rok. Dwa stolleny z Lawendowego Domu już od dawna czekają na pierwszą gwiazdkę. Tak jak ona nie wyorażam sobie innych uszek niż smażone, dzięki babci z wileńszczyzny.
Moim pragnieniem jest wypróbowanie wszystkich przepisów z bloga, już jestem na półmetku :). Hmmm... W zasadzie, jakby się zastanowić , to jak dorosnę to chcę być panią Agnieszką. Serio. A perspektywa mieszkania w wiecznie ciepłej i jasnej Portugalii.... rozmarzyłam się...
PS2.: Zdjęcia oczywiście zrobione przez Martę. Ja nie wiem jak ona ze mną wytrzymuje :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz