poniedziałek, 28 listopada 2011

Ciastka, ciastka, ciasteczka!



Ciastunie, ciastunieńki... Moje wy kochane.

Kocham ciastka. Kupować składniki, przygotowywać, kształtować, wreszcie jeść :). To ostantie widać nawet na pierwszy rzut oka. Dzisiaj najprostsze, maślane. Z kuchni niesamowitej Joy, której oprócz ślicznych zdjęć teraz szczególnie zazdroszczę pogody. I świeżych warzyw i owoców praktycznie przez cały rok. I ogólnie LA. Kurczę, w sumie to jej wszystkiego zazrdoszczę. Jestem typem niesamowitego zazdrośnika :).
A oto rzeczone ciastka. Bardzo maślane. W mojej wersji obcięte pół cukru, jak w każdym przpisie z kraju plus size. I mało czuć cytrusowatość wypieku.

Oryginał-> najwspanialsza Joy, przed którą biję pokłony o każdej prze dnia i nocy

W zasadzie, nie mam co już mówić. Joy potafi tak pięknie rozpisać przepis i wytłumaczyć najdrobniejsze czynności, że nie mam serca tego skracać. Mogę tylko użyczyć informacji, że 350F to ok. 180C.
I zamilknę.



 P.S. Szeptem dodam, że niedługo spróbuję przedstawić Wam arkana magii wysoko postawionych czarnoksiężników, znaej także jako wypiek makaroników (macarons)

P.S. 2: Jak L.A, to konsekwentnie. Muzyką stamtąd też się zachwycam:




piątek, 25 listopada 2011

Wreszcie jakiś obiad, czyli Lahmajeeny





W końcu. Po 6 dniach mogę zrobić normalny obiad. Najpierw nikogo nie było w domu, potem został przywieziony obiad od pani Lucynki, kucharki w stołówce, która daje gulasz z kaszą dosłownie na miednice :). Mam tak, że jak dłuże nie gotuję po prostu zaczynam wariować, chyba że jestem bardzo zajęta (np. zwiedzaniem na wakacjach, albo kończeniem projektu edukacyjnego, przekleństwa obecnych gimnazjalistów).

Dzisiaj wieczorem udało mi się przerwać ten dziwny czas bez gotowania. Obiad bardzo późny, w zasadzie supper. Tak, jak ostatnio lubię. Orientalnie. Arabsko. Chlebowo.

Pycha. Smak na tyle arabski aby moi domownicy poczuli odmianę, ale ciągle jedli z apetytem. Dla mnie  pierwotny przepis zdecydownie za mało przyprawiony, jeśli byłoby tylko dla mnie dodałabym czubatą łyżeczkę jakiejś marokańskej mieszanki.


Hmmm... Jakby się uprzeć, to na tym zdęciu jest nawet Azja :)


Khubz

700g maki pszennej
2 lyzeczki drozdzy instant
2 lyzeczki soli
4 lyzki oliwy z oliwek
400g wody
100g jogurtu greckiego

Make przesiewam do miski dodaje drozdze i sol. Wode mieszam z jogurtem i oliwa i dodaje stopniowo do maki, mieszajac. Gdy utworzy sie kula, przenasze ja na blat stolu i zagniatam elastyczne, gladkie ciasto. Zostawiam do wyrosniecia na 1 godzine, po czym dziele na 10 rownych czesci (po ok. 125g), formuje luzne kule, przykrywam i znow zostawiam na 1 godzine.

W tym czasie rozgrzewam piec do 260C. Ciasto walkuje na cienkie placki o 30cm srednicy, przykrywam i zostawiam na 10-15 minut. Spryskuje placki woda i zsuwam na rozgrzany kamien. Pieke 1-2 minuty. Upieczony khubz jest lekko brazowy z jednej strony i miekki. Po upieczeniu chlebki ukladam pomiedzy warstwami omaczonego plotna.

 
Ja zrobiłam ciasto z 2/3 składników i podzieliłam na 6 porcji. Moje placki miały po 20 cm szerokości i piekły się 8 minut w temp. 250C (też na kamieniu).

Lahmajeen

10 upieczonych khubzow*


800g mielonej jagnieciny (najlepiej zmielonej w domu karkowki jagniecej)
2 male cebule
1 papryka zielona
1 papryka czerwona
2 zabki duze czosnku
2 lyzki drobno siekanej natki pietruszki
1 lyzeczka ostrej papryki (Aleppo)
2-3 lyzeczki soli
pieprz

Cebule i papryki dziele na kawalki i wrzucam do blendera, siekam je na drobne kawalki (nie na papke!) Przekladam calosc na sito i wyciskam z masy nadmiar soku. Dodaje do miesa wrac ze zmiazdzonymi zabkami czosnku i siekana pietruszka, papryka, sola i pieprzem. Dziele miesna mase na 10 rownych czesci.

Rozgrzewam grill. Upieczony khubs spryskuje odrobina wody i dlonia rozsmarowuje na nim miesna mase. Wkladam pod grill i zapiekam tylko tyle czasu, ile potrzeba, aby miesna masa zbrazowiala, a chleb byl nadal miekki (spieka sie on jednak na krucho na obrzezach). Wyjmuje z pieca i natychmiast podaje z salatka, papryczkami, houmousem (mozna zwinac wszystko w rulon lub cwiartki).

Wegetarianska wersja nadzienia moze skladac sie z fety i tak samo przygotowanych warzyw jak w przepisie. Wystarczy wszystko ze soba wymieszac, rozsmarowac na chlebie jak mase miesna i zapiec pod grillem.

Zrobiłam wersję wegetariańską z fetą i tak jak z ciastem, skłądniki nadzienia też pomnożyłam przez 2/3.
Nie dodałam cebuli, ale podwoiłam ilość czosnku. Nie grillowałam lahmajeenów, tylko podałam khubzy z surowym nadzieniem.

Wersja dla małozębnych (stworzona na potrzeby mojego taty, który ostatnio stracił zęba na skórce od cytryny):  lahmajeeny pieczemy jak pizzę, czyli na surowe ciasto smarujemy nadzienie i pieczemy pieczemy przez 13 min w 250C na kamieniu.

Przepis podprowadziłam od Tatter ->oryginał



środa, 23 listopada 2011

Let's stay focused on the jars...


























Zdjęcia zrobione przez Martę, moją rówieśniczkę, która po raz pierwszy fotografowała słoiki. Jest to też jedna z jej pierwszych sesji food photography. Kiedy dawałam jej pudło słoików nie marzyłam nawet o takich efektach.

P.S.: Marta już potwierdziła, że chętnie będzie dalej ze mną współpracować jako fotograf, a może nawet kucharz :).

wtorek, 22 listopada 2011

Na początek - Banał


Zaczynam banalnie. Drożdżówkami. Tak banalnymi jak brak czasu i innych pomysłów. Ale ich zawartość to już nie moja inwencja. To mój zaopatrzeniowiec, znany również jako rodzic mnie do tego zmusił. Naprawdę, zazdroszczę dorosłym że kupują to co chcą i jedzą to co chcą. Mój zaopatrzeniowiec urodził się w okolicach czasów, gdy pierwszy człowiek znalazł się na orbicie, a lodówka w Polsce była luksusem. Nic dziwnego że nie przystosował się jeszcze do czychających na niego wszędzie promocji, obniżek wyskakujących zza rogu. On przynosi to, co było tańsze, a ja z trudem to utylizuję.
Teraz zajmuję się puszką masy makowej, kupionej rok temu na przedświątecznej promocji, bo jeszcze 12 godzin przed Wigilią zaopatrzeniowiec twierdził, że zrobi makowiec, a puszka na dłuższy czas zginęła w czeluściach spizarni.

Drożdżówki makowe
Normalny, merytorycznie napisany przepis ->klik

Ciasto drożdżowe:
75 g masła
250 ml mleka
9 g drożdży instant
sól
70 g cukru
500 g mąki pszennej tortowej

Nadzienie:
ok. 1/3 puszki (ok. 300g) masy  makowej


Szczęśliwi posiadacze maszyny wsypują do niej składniki: płynne, sypkie, drożdże. Ustawiają program dough i czekają na gong obwieszczający koniec rośnięcia ciasta. Wymują śliczne, pachnące, wyrośnięte ciasto na stolnicę, odgazowują. Wałkują na w miarę równy prostokąt (Dorotus mówi, że 30x50, ja nie mam w kuchni linijki, wybaczcie). Równomiernie rozsmarowuję nadzienie na cieście, zwijam w roladę. Gotową roladę jeszcze lekko rozciągam do przeciwległych kątów stolnicy (taka przekątna). Dzielimy na 12 kawałków długości kciuka (jakieś 4 cm?). Układamy na blasze, w odstępach oczywiście (przecież to ciasto drożdżowe, rośnięcie jest pożądane).





Trzonkiem drewnianej łyżki podzielić każde z ciastek na dwie części (docisnęłam dość mocno, chciałam żeby bardzo było widać mak).



 Odstawić do wyrośnięcia i nagrzać piekarnik do 220° C. Kiedy piekarnik się nagrzeje, bułki wyrosną i będziecie czuli, że to czas, można wstawić drożdżowki do piekarnika.




 Piec je należy ok. 10 min, do zezłocenia, a nawet apetycznego zbrązowienia.
Studzić na kratce, lukrowanie zalecane, acz niekonieczne.
Smacznego!



P.S. : Czy ciepłe ciasto drożdżowe naprawdę jest niezdrowe?


A to nalepsza wariacja tematu z filmu Fortepian , z którą nawet tak banalne bułeczki przestają być nieznośnie banalne :)


sobota, 19 listopada 2011

Ambrozja, znana szerzej jako przetwory


Był wrzesień, nie chciało mi się odrabiać lekcji, ale żeby nie było że nic nie robię, to coś robiłam. Co robiłam? Przetwory, wymagające długiego siedzenia w kuchni. Zgodnie z zasadą "mniej znaczy więcej" robiłam z jednej, czasem z połowy przepisu wyjściowego. Przez to po prawie 2 miesiącach spędzonych w kuchni miałam ok. 60 słoiczków różności, nie tylko owocowych i słodkich. Dzisiaj skupię się tylko na tej kategorii (przecież pomidory to owoce, z biologicznego punktu widzenia).


Przetwory A.D. 2011 (w kolejności chronologicznej), byłe uczynione przeze mnie:


Dżem porzeczkowy
  • 500 g czerwonych porzeczek
  • 250 g nektarynek
  • 350 g cukru żelującego 1:3
Nektarynki umyć, usunąć pestki, pokroić. Porzeczki umyć, odszypułkować. Owoce przłożyć do garnka , dodać cukier żelujący. Wymieszać, doprowadzić do wrzenia. Gotować na małym ogniu jescze 2 minuty. Zebrać pianę. Gotowy dżem przekładać do wyparzonych słoików. Zamknąć, postawić do góry dnem do przestudzenia.
Oczywiście, jeśli chcemy, możemy zapasteryzować każdy dżem, o tym pani Bea bardzo dokładnie pisze tutaj.



Konfitura brzoskwiniowa z hibiskusem (niestety bez róży) -> klik




Konfitura z zielonych pomidorów -> klik




Dżem z zielonych pomidorów -> klik




Domowy imbir kandyzowany -> klik




Dżem dyniowo-grejfrutowy -> klik




Miłe pozostałości po przygotowaniu



Dżem gruszkowo-cytrynowy, który właśnie się je ->klik




Mój hicior, czyli niewyględna czokośliwka -> klik




Powidła śliwkowe, czyli mała czarna wśród przetworów -> klik




Dżem gruszkowo-waniliowy, który został zjedzony, a wręcz pożarty tuż po zrobieniu -> klik


Tytułem nowego wstępu

Chcąc dzisiaj dodać komentarz jako osoba z kontem Google, dowiedziałam się że mój blog wciąż istnieje!
Ostatnio znowu dużo myślałam o pisaniu, ale muszę się do czegoś przyznać: nie umiem robić zdjęć. Kompletnie. Tylko to mi się udało:












Oglądać lubię, wręcz uwielbiam, ale do robienia nie mam cierpliwości i "artystycznej duszy". :)
Męczyć was będę zdjęciami robionymi złym sprzętem i przez złego fotografa. Wytrwają pewnie tylko nieliczni. Poza tym, ostatnio mało piekę, więc tytuł bloga będzie niezbyt adekwatny do zawartości.
Mam nadzieję że wytrawam w pisaniu do pierwszych czytających.
                                                                                           Pełna zapału i enegii
                                                                                                              Mrs. Poppy