piątek, 30 grudnia 2011

Pierniczki wg. Pauli. Inne święta.


Dałam Pauli trzy lukry. Sama kupiła jeszcze parę. Takich efektów się chyba obie nie spodziewałyśmy. Myślę, że należy tu wyjaśnić, że Paula Świąt nie lubi. Ona od połowy listopada odlicza dni do wakacji. Mimo tej niechęci z radością udekorowała pierniczki.











Ps.: Chyba oczywistym jest że pierniczki zrobiły furorę na wigilijnym stole :).

poniedziałek, 19 grudnia 2011

O ja pierniczę!

Zginęłam. Najpierw w maraźmie, potem w natłoku pracy. Polski system edukacji tłumi wszelkie pasje młodzieży. Jak to w grudniu - wychodzi się z domu kiedy jest ciemno i wraca się kiedy jest ciemno. Jestem pełna podziwu dla siebie, jak ja mogę tak funkcjonować :).



Święta! W końcu, już zaraz. Ponad tydzień odpoczynku. Obiecuję się uaktywnić. Kompletnie nie umiem planować czasu, więc przepisy świąteczne dodam za rok. A jak będą mało świąteczne, a bardzo pyszne, to podam tuż po świętach.



Ale teraz! Pierniki! Pierniczyłam namiętnie, trzema różnymi sposobami. Dwa z nich możecie wypróbować nawet teraz - oto lebkuchen i pyszne, mięciutkie pierniczki alpejskie z przepastnego bloga Dorotus. Mi te ostatnie smakują najbardziej, może to dlatego że mi się dużo kakao sypnęło i bardzo krótko piekłam. Były wręcz rozpływające się w ustach :). Yummy!



Mam ambitne plany, aby obdarować rodzinę własnymi wypiekami. Oprócz wytworów pierniczenia będą więc suchary pierwszej klasy (z żurawiną i orzechami laskowymi) oraz boskie panforte z drugiego, udanego podejścia.




Już w tamtym roku piekłam te pierniczki, z bloga, jak się czasami śmieję, mojego "guru kulinarnego" pani Agnieszki Herman. Z tego miejsca zaczerpnęłam też przepis na jedyne śledzie które są według mnie zjadliwe, ba, nawet są przyjemne w smaku. Jej adwentowe bredle są tak pyszne, że goszczą w mojej kuchni przez cały rok. Dwa stolleny z Lawendowego Domu już od dawna czekają na pierwszą gwiazdkę. Tak jak ona nie wyorażam sobie innych uszek niż smażone, dzięki babci z wileńszczyzny.



Moim pragnieniem jest wypróbowanie wszystkich przepisów z bloga, już jestem na półmetku :). Hmmm... W zasadzie, jakby się zastanowić , to jak dorosnę to chcę być panią Agnieszką. Serio. A perspektywa mieszkania w wiecznie ciepłej i jasnej Portugalii.... rozmarzyłam się...



PS.; W przerwie świątecznej w końcu podzielę się moją koncepcją robienia makaroników oraz najlepszymi drożdżówkami ever, rogalami marcińskimi, które mogłabym jeść okrągły rok.

PS2.: Zdjęcia oczywiście zrobione przez Martę. Ja nie wiem jak ona ze mną wytrzymuje :)

sobota, 3 grudnia 2011

Jam Photo Project, Part II

















Zdjęcia niezastąpionej Marty, nieświadomego uczestnika akcji "Młodzi okołokuchennie"(rozwinę ten wątek niedługo, na razie niech pozostanie to tajemnicze w brzmieniu), kontynuującej współpracę :)

poniedziałek, 28 listopada 2011

Ciastka, ciastka, ciasteczka!



Ciastunie, ciastunieńki... Moje wy kochane.

Kocham ciastka. Kupować składniki, przygotowywać, kształtować, wreszcie jeść :). To ostantie widać nawet na pierwszy rzut oka. Dzisiaj najprostsze, maślane. Z kuchni niesamowitej Joy, której oprócz ślicznych zdjęć teraz szczególnie zazdroszczę pogody. I świeżych warzyw i owoców praktycznie przez cały rok. I ogólnie LA. Kurczę, w sumie to jej wszystkiego zazrdoszczę. Jestem typem niesamowitego zazdrośnika :).
A oto rzeczone ciastka. Bardzo maślane. W mojej wersji obcięte pół cukru, jak w każdym przpisie z kraju plus size. I mało czuć cytrusowatość wypieku.

Oryginał-> najwspanialsza Joy, przed którą biję pokłony o każdej prze dnia i nocy

W zasadzie, nie mam co już mówić. Joy potafi tak pięknie rozpisać przepis i wytłumaczyć najdrobniejsze czynności, że nie mam serca tego skracać. Mogę tylko użyczyć informacji, że 350F to ok. 180C.
I zamilknę.



 P.S. Szeptem dodam, że niedługo spróbuję przedstawić Wam arkana magii wysoko postawionych czarnoksiężników, znaej także jako wypiek makaroników (macarons)

P.S. 2: Jak L.A, to konsekwentnie. Muzyką stamtąd też się zachwycam:




piątek, 25 listopada 2011

Wreszcie jakiś obiad, czyli Lahmajeeny





W końcu. Po 6 dniach mogę zrobić normalny obiad. Najpierw nikogo nie było w domu, potem został przywieziony obiad od pani Lucynki, kucharki w stołówce, która daje gulasz z kaszą dosłownie na miednice :). Mam tak, że jak dłuże nie gotuję po prostu zaczynam wariować, chyba że jestem bardzo zajęta (np. zwiedzaniem na wakacjach, albo kończeniem projektu edukacyjnego, przekleństwa obecnych gimnazjalistów).

Dzisiaj wieczorem udało mi się przerwać ten dziwny czas bez gotowania. Obiad bardzo późny, w zasadzie supper. Tak, jak ostatnio lubię. Orientalnie. Arabsko. Chlebowo.

Pycha. Smak na tyle arabski aby moi domownicy poczuli odmianę, ale ciągle jedli z apetytem. Dla mnie  pierwotny przepis zdecydownie za mało przyprawiony, jeśli byłoby tylko dla mnie dodałabym czubatą łyżeczkę jakiejś marokańskej mieszanki.


Hmmm... Jakby się uprzeć, to na tym zdęciu jest nawet Azja :)


Khubz

700g maki pszennej
2 lyzeczki drozdzy instant
2 lyzeczki soli
4 lyzki oliwy z oliwek
400g wody
100g jogurtu greckiego

Make przesiewam do miski dodaje drozdze i sol. Wode mieszam z jogurtem i oliwa i dodaje stopniowo do maki, mieszajac. Gdy utworzy sie kula, przenasze ja na blat stolu i zagniatam elastyczne, gladkie ciasto. Zostawiam do wyrosniecia na 1 godzine, po czym dziele na 10 rownych czesci (po ok. 125g), formuje luzne kule, przykrywam i znow zostawiam na 1 godzine.

W tym czasie rozgrzewam piec do 260C. Ciasto walkuje na cienkie placki o 30cm srednicy, przykrywam i zostawiam na 10-15 minut. Spryskuje placki woda i zsuwam na rozgrzany kamien. Pieke 1-2 minuty. Upieczony khubz jest lekko brazowy z jednej strony i miekki. Po upieczeniu chlebki ukladam pomiedzy warstwami omaczonego plotna.

 
Ja zrobiłam ciasto z 2/3 składników i podzieliłam na 6 porcji. Moje placki miały po 20 cm szerokości i piekły się 8 minut w temp. 250C (też na kamieniu).

Lahmajeen

10 upieczonych khubzow*


800g mielonej jagnieciny (najlepiej zmielonej w domu karkowki jagniecej)
2 male cebule
1 papryka zielona
1 papryka czerwona
2 zabki duze czosnku
2 lyzki drobno siekanej natki pietruszki
1 lyzeczka ostrej papryki (Aleppo)
2-3 lyzeczki soli
pieprz

Cebule i papryki dziele na kawalki i wrzucam do blendera, siekam je na drobne kawalki (nie na papke!) Przekladam calosc na sito i wyciskam z masy nadmiar soku. Dodaje do miesa wrac ze zmiazdzonymi zabkami czosnku i siekana pietruszka, papryka, sola i pieprzem. Dziele miesna mase na 10 rownych czesci.

Rozgrzewam grill. Upieczony khubs spryskuje odrobina wody i dlonia rozsmarowuje na nim miesna mase. Wkladam pod grill i zapiekam tylko tyle czasu, ile potrzeba, aby miesna masa zbrazowiala, a chleb byl nadal miekki (spieka sie on jednak na krucho na obrzezach). Wyjmuje z pieca i natychmiast podaje z salatka, papryczkami, houmousem (mozna zwinac wszystko w rulon lub cwiartki).

Wegetarianska wersja nadzienia moze skladac sie z fety i tak samo przygotowanych warzyw jak w przepisie. Wystarczy wszystko ze soba wymieszac, rozsmarowac na chlebie jak mase miesna i zapiec pod grillem.

Zrobiłam wersję wegetariańską z fetą i tak jak z ciastem, skłądniki nadzienia też pomnożyłam przez 2/3.
Nie dodałam cebuli, ale podwoiłam ilość czosnku. Nie grillowałam lahmajeenów, tylko podałam khubzy z surowym nadzieniem.

Wersja dla małozębnych (stworzona na potrzeby mojego taty, który ostatnio stracił zęba na skórce od cytryny):  lahmajeeny pieczemy jak pizzę, czyli na surowe ciasto smarujemy nadzienie i pieczemy pieczemy przez 13 min w 250C na kamieniu.

Przepis podprowadziłam od Tatter ->oryginał



środa, 23 listopada 2011

Let's stay focused on the jars...


























Zdjęcia zrobione przez Martę, moją rówieśniczkę, która po raz pierwszy fotografowała słoiki. Jest to też jedna z jej pierwszych sesji food photography. Kiedy dawałam jej pudło słoików nie marzyłam nawet o takich efektach.

P.S.: Marta już potwierdziła, że chętnie będzie dalej ze mną współpracować jako fotograf, a może nawet kucharz :).